Temat „odkomunizowania” wraca w Polsce jak bumerang. Od lat kolejne rządy i organizacje postulują, aby zmieniać kolejnych patronów ulic, nazw obiektów itd., bo jednoznacznie kojarzą się z komunizmem. I tak jak w przypadku osób, które w okresie PRL wsławiły się raczej w sposób jednoznacznie negatywny, mogę się zgodzić. Tak problem mam z całą plejadą nazw i osób, które jedynie przez propagandę PRL zostały wykorzystane lub były jedynie narzędziem w polityce. I tu właśnie tkwi problem. Dekomunizacja w naszym kraju nie opiera się o rzetelne działania, a o emocje i odczucia części obywateli.
Dlatego właśnie gdy słyszę, że w ramach dekomunizacji mają zostać zlikwidowane takie patronaty jak I. Daszyńskiego, A. Okrzei, S. Dubois, 1 maja, Czynu Społecznego czy Przodowników Pracy to zastanawiam się, jak wielce skrzywieni są autorzy tych konkretnych projektów? To nie jest walka o „pozytywny patronat” dla konkretnych miejsc i obiektów. To polityczno-historyczna wojna, w których stosunkowo neutralne lub pozytywne postacie zamienia się na usilnie kreowanych bohaterów. Takie pomysły nie mają nic wspólnego z walką o pamięć narodową. To zwykłe mieszanie w głowie i próbę narzucenia jednego, konkretnego światopoglądu.
Tak samo bzdurnym, w moim uznaniu, jest zapis jakoby wszystkich działaczy z lat 1944-48 traktować jako element zbrodniczego aparatu PRL. Trzeba pamiętać, że w tym okresie wykorzystywano wiele różnych organizacji i autorytetów, których następnie się pozbywano. Trzeba także pamiętać, że mimo wszystko tamtym okresie też byli ludzie, którzy Polsce się przysłużyli.
Pozostaje więc pytanie – skoro tak usilnie część naszej historii próbuje się wymazać, to co nam w to miejsce zostanie zaserwowane?